Choć Pseudoświnia czyta i ogląda, nie lubi czytać ani o czytaniu, ani o oglądaniu (patrz recenzje). No chyba, że jest to zawiązane w jakiś osobisty supeł, taki na przykład jak u Made Of Nothing* lub jest czystym cytatem, umiejętnie wyłuskanym skrawkiem dzieła literackiego, jak u Temprany.
W gazetach i magazynach Pseudoświnia omija kolumny z recenzjami szybkim przerzuceniem strony, jak również odrzucają ją książki i filmy, które powygrywały jakieś tam większe lub mniejsze konkursy. Skąd to się bierze, nie wiadomo. Może stąd, że to jest jakies takie... odtwórcze (to a propos recenzji)? Odzierające autora z tajemniczości (patrz konkursy)? Tym sposobem Pseudoświnia jest i była beststellerowym ignorantem, a jak już jakiś przeczyta lub obejrzy, to jest to dziełem przypadku. Pseudoświnia stara się również zapomnieć o tym, co jej do głowy wtłoczono na temat literatury i sztuki. O tym, czego jej n a u c z o n o.
Co zatem przemawia do Pseudoświni?
Otóż, więc, mianowicie selekcja książek przebiega w bibliotece. Pseudoświnia podąża wzdłuż regałów z książkami powoli, przyczajona, z wzrastającą adrenaliną. Czuje się jak sokół krążący nad zającem na zagonie kapusty. Albo jak wilk, który zwęszył trop sarny czy pęd bluszczu zmierząjący ku promieniowi słońca na parapecie. Wzrok, węch i słuch ma wyczulony.
Pseudoświnia w pierwszym rzędzie zwraca uwagę na nazwiska japońsko brzmiące. Kiedyś była to Banana Yoshimoto, ale, niestety, nie pozostało nic, co zostało przełożone dotąd na język angielski, a czego Pseudoświnia by nie pożarła była. W taki właśnie sposób Pseudoświnia upolowała Ryu Murakamiego i Hitomi Kaneharę. Oto zaś dzisiejsza ofiara Pseudoświni:
Kolejnym wabikiem na Pseudoświnię są okładki. Im design bardziej oszczędny, tym lepiej; świadczy to bowiem dobrze o autorze (o ile, oczywiście, autor jeszcze żyje) i wydawnictwie. Tu przykłady:
I wreszczcie: tytuł. Im dziwniejszy, badziej frapujący, tym większa moc wabiąca:
No i jeszcze książka musiała zostać napisana w języku, który Pseudoświnia potrafi zrozumieć, gdyż ma ona awersję do przekładów (tak ma i już). Tutaj się to wszystko zawęża oczywiście znacznie, ale Pseudoświnia się tym nie przejmuje, gdyż, po pierwsze, jest na tyle niestara, że zdąży się jeszcze przynajmniej kilku języków nauczyć, zanim umrze. O ile, oczywiście, nie umrze jutro w wyniku katastrofy helikopterowej, na przykład. Po drugie i tak ma wciąż jeszcze bardzo wiele do przeczytania w tych językach, które zna. Wyjątki stanowią hiszpański, którego Pseudoświnia nie lubi i nie zamierza się go nauczyć (i tu, o ironio, jej ulubionym pisarzem jest Julio Cortazar!), i język japoński, który jest językiem japońskim.
And last but not least: Pseudoświnia wierzy w swój szósty zmysł. Ileż to bowiem razy stało się tak, że odpowiednia książka wpadła Pseudoświni w rękę w odpowiednim czasie.
I jeszcze jak jej ktoś poleci coś interesującego. I jest przekonany o niezwykłości książki, co wyraża się w jego / jej oczach i ogólnym poruszeniu:
Czytaliście ostatnio coś dobrego?
*Ludzie, Made of Nothing startuje w konkursie na blogasia roku. Zacznijcie szybko Ją czytać, zanim go wygra i przejdzie do klasyki.
W gazetach i magazynach Pseudoświnia omija kolumny z recenzjami szybkim przerzuceniem strony, jak również odrzucają ją książki i filmy, które powygrywały jakieś tam większe lub mniejsze konkursy. Skąd to się bierze, nie wiadomo. Może stąd, że to jest jakies takie... odtwórcze (to a propos recenzji)? Odzierające autora z tajemniczości (patrz konkursy)? Tym sposobem Pseudoświnia jest i była beststellerowym ignorantem, a jak już jakiś przeczyta lub obejrzy, to jest to dziełem przypadku. Pseudoświnia stara się również zapomnieć o tym, co jej do głowy wtłoczono na temat literatury i sztuki. O tym, czego jej n a u c z o n o.
Co zatem przemawia do Pseudoświni?
Otóż, więc, mianowicie selekcja książek przebiega w bibliotece. Pseudoświnia podąża wzdłuż regałów z książkami powoli, przyczajona, z wzrastającą adrenaliną. Czuje się jak sokół krążący nad zającem na zagonie kapusty. Albo jak wilk, który zwęszył trop sarny czy pęd bluszczu zmierząjący ku promieniowi słońca na parapecie. Wzrok, węch i słuch ma wyczulony.
Pseudoświnia w pierwszym rzędzie zwraca uwagę na nazwiska japońsko brzmiące. Kiedyś była to Banana Yoshimoto, ale, niestety, nie pozostało nic, co zostało przełożone dotąd na język angielski, a czego Pseudoświnia by nie pożarła była. W taki właśnie sposób Pseudoświnia upolowała Ryu Murakamiego i Hitomi Kaneharę. Oto zaś dzisiejsza ofiara Pseudoświni:
Kolejnym wabikiem na Pseudoświnię są okładki. Im design bardziej oszczędny, tym lepiej; świadczy to bowiem dobrze o autorze (o ile, oczywiście, autor jeszcze żyje) i wydawnictwie. Tu przykłady:
I wreszczcie: tytuł. Im dziwniejszy, badziej frapujący, tym większa moc wabiąca:
No i jeszcze książka musiała zostać napisana w języku, który Pseudoświnia potrafi zrozumieć, gdyż ma ona awersję do przekładów (tak ma i już). Tutaj się to wszystko zawęża oczywiście znacznie, ale Pseudoświnia się tym nie przejmuje, gdyż, po pierwsze, jest na tyle niestara, że zdąży się jeszcze przynajmniej kilku języków nauczyć, zanim umrze. O ile, oczywiście, nie umrze jutro w wyniku katastrofy helikopterowej, na przykład. Po drugie i tak ma wciąż jeszcze bardzo wiele do przeczytania w tych językach, które zna. Wyjątki stanowią hiszpański, którego Pseudoświnia nie lubi i nie zamierza się go nauczyć (i tu, o ironio, jej ulubionym pisarzem jest Julio Cortazar!), i język japoński, który jest językiem japońskim.
And last but not least: Pseudoświnia wierzy w swój szósty zmysł. Ileż to bowiem razy stało się tak, że odpowiednia książka wpadła Pseudoświni w rękę w odpowiednim czasie.
I jeszcze jak jej ktoś poleci coś interesującego. I jest przekonany o niezwykłości książki, co wyraża się w jego / jej oczach i ogólnym poruszeniu:
Czytaliście ostatnio coś dobrego?
*Ludzie, Made of Nothing startuje w konkursie na blogasia roku. Zacznijcie szybko Ją czytać, zanim go wygra i przejdzie do klasyki.