Pseudoświnia ma w sobie coś takiego, że przyciąga do siebie babciowe nawracaczki kościelne. Scenariusz jest zazwyczaj taki, że stoi sobie Pseudoświnia na przystanku autobusowym z siatami i wykończona robotą i słyszy:
- Do Hackney to z tego przystanku? Ba ja, wie pani, do kościoła jadę.
O nie! Tylko nie babciowa nawracaczka kościelna, myśli Pseudoświnia zrezygnowana. Nie teraz… Za późno: monolog o cudach doświadczonych, cudach zasłyszanych, duszach odmienionych oraz o dobrych uczynkach popełnionych własnoręcznie już płynie wartkim potokiem. Nic o grzechach, cholera. Kiedyś monologi babciowych nawracaczek kościelnych bardzo Pseudoświnię irytowały, z czasem jednak zaczęły ją coraz bardziej nudzić. Toteż gdy dzisiaj usłyszała Pseudoświnia na przystanku znajomy tekst o wycieczce do kościoła, nie zareagowała na niego inaczej niż przełożeniem siatki z jednej ręki do drugiej. Monolog jednak popłynął w zupełnie innym kierunku:
- Bo widzi pani, ja GO znam od lat 50-tych. Ja wtedy zrobiłam coś strasznego, ale on mi wybaczył i odmienił moje serce. Od tego czasu gadam z nim codziennie. Jest dla mnie łaskawy. Pani! A pani myśli, że niby dlaczego ja taką świeżą i młodą cerę mam? To od NIEGO w darze. Pani! Ja tutaj tylko przyjechałam po papier toaletowy dzisiaj, bo tańszy, i zaraz mnie zagadał taki facet na stacji, co to się modli za wszystkich. Zaoferował, że się pomodli za moje nogi, bo tak mnie ciągle bolą, że mówię pani. I co? Cud! Ból momentalnie przeszedł! Nawet na tabletkach przeciwbólowych zaoszczędziłam! Tylko teraz trochę wraca. Jutro znów muszę do tego faceta przyjechać. Pani też niech do niego idzie - dobry jest w modleniu. Lepszy niż ja. I pomyśleć, że to przez ten papier toaletowy. Długo pani czeka na ten autobus? Godzinę? Boże, ile ludzi na tym przystanku! Dobra, to ja się teraz będę koncentrować na modlitwie o to, żeby ten autobus już natychmiast przyjechał. A widzi pani? Jedzie. Dobra, to teraz, panie, spraw, żebym się na ten autobus załapała, bo tyle ludzi. I nawet, panie, gdybyś miał ten autobus rozciągnąć, to ja wsiąść do niego muszę, bo ja do kościoła przecież. I tej miłej pani też pomóż wsiąść (niech się pani pcha za mną). Niech Pani pamięta: musi pani cały czas z NIM rozmawiać.
Udało się jej jeszcze wymodlić miejsca siedzące dla siebie i dla mnie. Na koniec przedstawiła się jako Linda. Całkiem przekonująca ewangelistka. Taka nawet bardziej jak czarownica.
- Do Hackney to z tego przystanku? Ba ja, wie pani, do kościoła jadę.
O nie! Tylko nie babciowa nawracaczka kościelna, myśli Pseudoświnia zrezygnowana. Nie teraz… Za późno: monolog o cudach doświadczonych, cudach zasłyszanych, duszach odmienionych oraz o dobrych uczynkach popełnionych własnoręcznie już płynie wartkim potokiem. Nic o grzechach, cholera. Kiedyś monologi babciowych nawracaczek kościelnych bardzo Pseudoświnię irytowały, z czasem jednak zaczęły ją coraz bardziej nudzić. Toteż gdy dzisiaj usłyszała Pseudoświnia na przystanku znajomy tekst o wycieczce do kościoła, nie zareagowała na niego inaczej niż przełożeniem siatki z jednej ręki do drugiej. Monolog jednak popłynął w zupełnie innym kierunku:
- Bo widzi pani, ja GO znam od lat 50-tych. Ja wtedy zrobiłam coś strasznego, ale on mi wybaczył i odmienił moje serce. Od tego czasu gadam z nim codziennie. Jest dla mnie łaskawy. Pani! A pani myśli, że niby dlaczego ja taką świeżą i młodą cerę mam? To od NIEGO w darze. Pani! Ja tutaj tylko przyjechałam po papier toaletowy dzisiaj, bo tańszy, i zaraz mnie zagadał taki facet na stacji, co to się modli za wszystkich. Zaoferował, że się pomodli za moje nogi, bo tak mnie ciągle bolą, że mówię pani. I co? Cud! Ból momentalnie przeszedł! Nawet na tabletkach przeciwbólowych zaoszczędziłam! Tylko teraz trochę wraca. Jutro znów muszę do tego faceta przyjechać. Pani też niech do niego idzie - dobry jest w modleniu. Lepszy niż ja. I pomyśleć, że to przez ten papier toaletowy. Długo pani czeka na ten autobus? Godzinę? Boże, ile ludzi na tym przystanku! Dobra, to ja się teraz będę koncentrować na modlitwie o to, żeby ten autobus już natychmiast przyjechał. A widzi pani? Jedzie. Dobra, to teraz, panie, spraw, żebym się na ten autobus załapała, bo tyle ludzi. I nawet, panie, gdybyś miał ten autobus rozciągnąć, to ja wsiąść do niego muszę, bo ja do kościoła przecież. I tej miłej pani też pomóż wsiąść (niech się pani pcha za mną). Niech Pani pamięta: musi pani cały czas z NIM rozmawiać.
Udało się jej jeszcze wymodlić miejsca siedzące dla siebie i dla mnie. Na koniec przedstawiła się jako Linda. Całkiem przekonująca ewangelistka. Taka nawet bardziej jak czarownica.